Czego nauczyłam się w drugim kwartale 2025 roku? Wnioski i lekcje

Czy będę nudna, jak powiem, że pierwsza połowa roku minęła błyskawicznie? Na szczęście nie jest tak, że wszystko zlało mi się w jedną szarą masę, bo działo się mnóstwo fajnych rzeczy (niektóre bez wychodzenia z domu i bez fajerwerków, a mimo to nadal je cudowanie wspominam). Ostatnie trzy miesiące były dla mnie jednak słodko-gorzkie (a czasem i pełne łez). Zobacz, do jakich wniosków doszłam i jakie lekcje odrobiłam (lub nadal odrabiam).

🎧 Jeśli wolisz słuchać, to łap wersję podcastową ⤵️

Wnioski i lekcje z drugiego kwartału 2025 roku

Wnioski i lekcje, które tu wypisałam, są w takiej kolejności, w jakiej pisałam o nich w podsumowaniach tygodnia (więcej o podsumowaniach tygodnia tutaj). Dzięki temu, że co tydzień robię takie małe „sprawdzenie, co się u mnie dzieje”, mogę teraz te wnioski przeanalizować i sprawdzić, co dały mi na dłuższą metę. A dały sporo.

1. Spontaniczność też jest fajna (plany można zmienić)

Szczerze, nie pamiętam, czego to dotyczyło, ale nadal się tego trzymam. Gdy moje dziecko dobrze się bawi na placu zabaw, a po odebraniu z przedszkola widziałam, że ma trudny dzień – zostajemy dłużej. Moje plany mogę przesunąć, a zadbania o spokój – nie.

Zdarza mi się spontanicznie coś ugotować/upiec, bo zobaczyłam jakiś fajny przepis lub zdjęcie potrawy (w tym drugim przypadku eksperymentuję!). Coraz częściej w kilka chwil podejmuję decyzję o spotkaniu z kimś bliskim czy ciekawej aktywności.

Przeczytaj także: Jak wyznaczać priorytety, gdy wszystko wydaje się ważne?

2. Energia bierze się z działania

Tu dokładnie pamiętam, jak dopadły mnie nie-chce-misie. Ale to były te nie-chce-misie, które mącą w głowie i sprawiają, że siedzę i scrolluję, zamiast ruszyć tyłek i wziąć się do roboty. I raz tak się zmusiłam, zrobiłam dance cardio i wiesz, co? Mimo fizycznego zmęczenia treningiem (każde cardio mnie strasznie męczy) poczułam, że mam więcej energii do działania.

I to sprawdziło się już nie raz. Nie chciało mi się, ale gdy zaczęłam, te chęci się pojawiły. Nie mówię, że jak masz gorączkę, przeziębienie czy spałaś trzy godziny, to od treningu dostaniesz energii! Najważniejsze, to zadbać wtedy o odpoczynek. A czasem tym odpoczynkiem, ładowaniem baterii jest właśnie ruch.

3. To moje dziecko i jego emocje/uczucia są dla mnie najważniejsze

To lekcja, którą nadal odrabiam i jest dla mnie trudna.

Kto chociaż raz szedł przez miasto z wrzeszczącym głupoty dzieckiem, którego nijak nie da się uciszyć (spektrum autyzmu, był w swoim świecie) i czuje na sobie osądzający wzrok innych ludzi, ten wie, jak cholernie trudno jest pamiętać w tym wszystkim o sobie i o dziecku, a nie o tym, co ci „inni” sobie myślą.

Takich sytuacji mamy mnóstwo. Tak samo jak innych, których być może rodzice dzieci neurotypowych nie zrozumieją. Ale uczę się być w takich sytuacjach po stronie mojego dziecka, bo ono potrzebuje mojego wsparcia.

Uwaga! Nie mówię, że jak moje dziecko uderzy inne, to ja go klepię po głowie. Tłumaczę, że tak nie wolno i doprowadzam do tego, żeby przeprosił. W tym punkcie mówię o sytuacjach, w których nic złego nikomu nie robi.

Chociaż nawet jak zrobi komuś coś niemiłego, staram się dowiedzieć, z czego to wynika. Choć niektóre tłumaczenia są dla mnie nieracjonalne (a niektóre są nieracjonalne tylko dla innych rodziców), to pozwalam mu czuć to, co czuje i nie neguję tego. Tłumaczę, jak postępować w takiej sytuacji, by drugi raz nikogo nie skrzywdzić.

4. Nie muszę się z każdym zgadzać, mogę mieć swoje zdanie i nie wszyscy muszą mnie lubić

I tu sytuację pamiętam doskonale. Nie chcę nikogo konkretnego opisywać, więc napiszę tak ogólnie. Nie lubię, gdy ktoś „wie wszystko najlepiej, bo jest starszy”. Wiek – według mnie – nie ma tutaj nic do rzeczy, jeśli człowiek nie aktualizuje swojej wiedzy i nie stara się zrozumieć naszej sytuacji. Przykłady? Proszę bardzo:

  • mówienie, że chłopcy tak mają i na pewno z tego wyrośnie (na to, że Mały Człowiek ma diagnozę spektrum autyzmu),
  • mówienie nam, że nasze dziecko jest kochane i nie mamy prawa na nie narzekać (jak się widzi je dwa razy do roku po 1-2 godziny [przy czym wtedy dziecko praktycznie się nie odzywa i nie rusza, bo to dla niego praktycznie obca osoba], a przez resztę czasu ma się gdzieś to, co my czujemy i co się u nas dzieje, bo „to przecież dziecko i dzieci tak mają”),
  • gdy ktoś kłóci się ze mną, że lepszy jest witaminowy syrop napakowany cukrem niż witaminy w kropelkach, które tego cukru nie mają.

Przeczytaj także: Wnioski i lekcje z pierwszego kwartału 2025 roku (podsumowanie Q1)

5. Fajnie jest „poszaleć” na placu zabaw z dzieckiem

Zdecydowanie cudownie jest przestać udawać poważną dorosłą i pozwolić sobie na zrealizowanie tego, co dzieje się tylko w głowie – huśtanie, wspinanie, zjeżdżanie, zabawa w ganianego. To wszystko może być naprawdę fajne i staram się jak najczęściej sobie na to pozwalać. Na zabawę. Tak po prostu.

6. Macierzyństwo to przełamywanie lęków, żeby dziecko ich nie miało (+ sama mogę swoje przy okazji złagodzić)

Przechodząc przez wiadukt na dworzec kolejowy (miejsce pielgrzymek cotygodniowych Małego Człowieka) jeszcze rok temu czułam, jak waliło mi serce, robiło mi się duszno, czułam lekkie zawroty głowy. No bałam się mostów wszelakich! Wiaduktów i tirów też. Ale tym razem nie o tirach, bo ich to się nadal boję.

Ale z tymi wiaduktami to się bałam cholernie. Dlaczego więc chodziłam? Bo na około zajęłoby nam to znacznie, ale to znacznie dłużej (a czasem szliśmy w deszcz, mróz, wiatr…). Więc chodziłam.

I ostatnio szliśmy we troje (ja, mąż, Mały Człowiek). I tak mi się spodobała symetria tego wiaduktu, że postanowiłam zrobić zdjęcie. Stałam na nim, robiłam zdjęcie. Kiedyś nie do pomyślenia, bo trzeba było przejść jak najszybciej (większa szansa na przeżycie, wiadomo).

Dotarło do mnie, że nie boję się już aż tak. Nadal lęk jest, ale może takie 50% tego, co rok temu. Spory postęp. A dzięki temu, że się odważałam, moje dziecko nie ma powodów, by bać się mostów i wiaduktów (bo nie mówiłam mu o tym, że są straszne i nie przenosiłam na niego swoich lęków).

7. Bądź najlepszą mamą, jaką możesz być w tym momencie (czasem to danie z siebie 100%, a czasem wspólne oglądanie bajki)

Kropka.

Ale rozwinę to trochę, żeby nie było nudno.

Czasem dni są tak napięte, czasem dziecko ma tak trudny dzień, czasem ja czuję się tak źle, jakby traktor po mnie pojeździł, że nie mam siły na nic więcej, niż kolorowanie czy oglądanie razem bajki. I to też jest ok.

Wiesz, dlaczego? Bo według mnie dziecko potrzebuje czułego, wspierającego i troskliwego rodzica-człowieka. A nie rodzica-robota, który nigdy nie ma gorszego dnia, którego nic nigdy nie boli.

Kiedyś oglądałam reportaż o endometriozie i tam jedna mama powiedziała, że nigdy nie pokazuje swoim dzieciom, że się źle czuje. Według mnie to błąd – bo dzieci będą oczekiwać, że mama zawsze będzie się dobrze czuła. A przecież mama ma prawo do bycia człowiekiem!

Wracając – lepiej obejrzeć razem bajkę i się przy tym poprzytulać lub być obok siebie, niż wyładowywać na dziecku swoje frustracje, ciągle powtarzać „później” itp., prawda? A jak zregenerujemy siły, to będziemy mogły być bardziej „aktywne”.

Przeczytaj także: Żonglowanie różnymi rolami w życiu – czyli jak ogarnąć wszystkie obowiązki

8. Zawsze jest jakiś sposób, by rozpogodzić trudny dzień

Moja babcia kilka dni temu zobaczyła, jak wygląda kawałek naszego trudnego dnia. Mały Człowiek wpadł w swoje „napady”. Wrzeszczał, nie słuchał, bił, pluł itp. Mimo trzymania go, naszych upomnień, próśb. Babcia miała dość po kilku minutach. A my mamy czasem takie całe dni, a nawet tygodnie. Poważnie!

Żeby nie było, pracujemy nad tym z psychologiem już jakieś 1,5 roku i są postępy, ale też wiemy, że takie „napady” będą się pojawiać. To część naszej codzienności.

Wracając, wiemy, co oznacza trudny dzień (Twoje trudności mogą być oczywiście inne!). Ale staram się zrobić co się da (przeważnie, bo czasem pękam i płaczę z bezsilności albo krzyczę, z czego nie jestem dumna), żeby chociaż kawałek tego dnia uratować, nawet jeśli to tylko czytanie przed snem. Chociaż ten jeden uśmiech, chociaż to jedno miłe słowo – to daje siłę to życia dalej i stawiania czoła tym trudnościom.

9. Mogę więcej, niż mi się wydaje – blokuje mnie własna głowa

Byłam pobiegać.

Rok temu na początku czerwca biegałam niecałe 2 km z milionem przerw po drodze (nie przesadzam, po 400 metrach myślałam, że padnę i czułam, jakbym przebiegła już co najmniej 2 km).

Ostatnio wskoczyłam na 3,76 km! I to prawie bez przerw (większość na przejście przez ulicę + jakieś trzy na marsz). I wiesz, co? Gdy tylko zobaczyłam z daleka nasz blok, pomyślałam sobie, że teraz to już mam dość i nie dam rady dłużej biec. A potem… włączyła się jedna z moich ulubionych piosenek („Eldorado” sanah i Darii Zawiałow) i pobiegłam dalej. Zrobiłam swoją życiówkę (wcześniejsza to było 3,25 km).

Czyli wychodzi na to, że to nie ciało mnie blokuje przed pójściem dalej. To moja własna głowa sprawia, że boję się zrobić ten jeden krok więcej. A skoro robi to w bieganiu, to robi to pewnie też w wielu innych aspektach.

I znów – wiesz, co? W tym tekście też już wiele razy mówiła mi, że „tego lepiej nie pisać”. Ale zrobiłam ten jeden krok więcej. Podzieliłam się czymś głębszym, bo chciałabym, byś mogła coś z tej treści wynieść. A nie tylko „odhaczyć kolejny podcast/artykuł na bloga”. Chcę być w tym wszystkim sobą, a nie blokować się tuż po starcie i ograniczać samą siebie.

10. Zamiast męczyć nudną książką, lepiej wybrać coś lepszego, żeby nie szukać innych rozrywek

Do tego wniosku doszłam, gdy kolejny wieczór scrollowałam, zamiast czytać. Miałam nudną książkę – „Flow. Stan przepływu” (pisałam o niej i kilku innych – znacznie lepszych – ksiażkach tutaj). Powiedziałam sobie, że przeczytam ją do końca, ale odrzucała mnie (no i zasypiałam przy niej).

W końcu, gdzieś za połową, powiedziałam sobie „wystarczy! Odłóż to na bok, nie męcz się”. Znalazłam ciekawszą książkę i przestałam tak często scrollować.

11. Powtarzaj sobie „puść to”, gdy coś niezależnego od Ciebie się dzieje

O „puść to” pisałam tutaj, tutaj i opowiadałam tutaj. Nie będę się powtarzać, posłuchaj lub poczytaj 😊

12. Mam większe wyzwania macierzyńskie niż mamy dzieci neurotypowych i pora przestać udawać, że tak nie jest, a skupić się na tym, co realnie mogę

Do takich przemyśleń doszłam po serialu „Matki Pingwinów” na Netflixie. Długo nie chciałam się za niego zabrać i żałuję, bo jest cudowny. Jedna z głównych bohaterek ma dziecko w spektrum autyzmu. Widziałam, z czym się mierzy i współczułam jej trochę (tu można, bo to serial i nie możemy nikomu pomóc!). A potem dotarło do mnie, że „hej! Moja rzeczywistość jest podobna!”. Dlaczego więc nie chciałam tego przyznać? Tego, że mam trudniej? Ciągle udawałam (nawet sama przed sobą), że jest łatwiej, że te trudności są „małe”, że nie jest tak źle.

A gdy przyznałam, że mam trudniej niż mamy dzieci neurotypowych, zrobiło mi się… lżej. Zrozumiałam, że wymagam od siebie niemożliwego. Zaczęłam skupiać się na tym, co mogę.

13. Jak niczego nie zmienię, to nic się nie zmieni

I na koniec historia pewnego pryszcza. Mam problem, że je wyciskam. Już sto razy próbowałam przestać – zawsze w ten sam sposób. Ostatnio wycisnęłam takiego na nosie, a potem było mi wstyd, jak wyglądam. Zakleiłam to plasterkiem. Przez dwa dni nie miałam potrzeby „skubania” i dzięki temu wszystko się szybko zagoiło. Szok!

Czyli jak coś zmienię (tutaj: dołożę plasterek), to coś się zmienia. Wiem, odkrycie roku!

I na koniec: jakie są Twoje wnioski/lekcje z drugiego kwartału tego roku? Albo – jeśli czytasz/słuchasz tego później – z ostatnich tygodni? Daj znać w komentarzu!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *