Presja bywa podstępna – często to inni ją na nas wywierają, ale… jeszcze częściej nakładamy ją same na siebie, stawiając sobie zbyt ambitne cele i zbyt wygórowane oczekiwania. Też zdarza mi się w tę pułapkę wpadać, ale na szczęście coraz rzadziej. Mam kilka sposobów, dzięki którym zrzucam siebie zarówno tę presję, którą pochodzi z zewnątrz, jak i tę, która pochodzi z wewnątrz mnie.
Z tego artykułu dowiesz się:
- czym jest presja i skąd się bierze,
- dlaczego nakładamy na siebie presję,
- jak radzić sobie z presją.
Hej, ja jestem Klaudia Jaroszewska-Kotradii, a Ty czytasz transkrypcję podcastu Złap Równowagę o planowaniu, rozwoju osobistym i tworzeniu równowagi w życiu. Dziś przyjrzymy się presji, czym jest, skąd się bierze, dlaczego same ją na siebie nakładamy, jak mają się do tego media społecznościowe i co zrobić, żeby tę presję zmniejszyć. Jeśli ten temat cię interesuje, słuchaj dalej.
Odcinka możesz posłuchać tutaj ⤵️ (a jeśli wolisz czytać, zjedź niżej).
To może być trochę brutalne, ale często same nakładamy na siebie presję, stawiając sobie zbyt ambitne cele, które od samego początku nie mają prawa się udać. Dorzucamy do tego jeszcze perfekcjonizm, a potem dziwimy się, że wszystko szlag trafia i nic nie wychodzi. Ta porażka jest trudna, zwłaszcza gdy dodamy do niej perfekcjonizm – wtedy boli podwójnie. Efekt? Frustracja, poczucie niespełnienia i tkwienie w błędnym kole presji. Kiedy coś nam nie wychodzi, nakładamy na siebie jeszcze większą presję, licząc, że teraz na pewno będzie idealnie – ale niestety, nigdy nie jest.
Czym jest presja i czy zawsze jest negatywna?
Zacznijmy od tego, czym w ogóle jest presja i czy ona zawsze jest negatywna. Presja pojawia się wtedy, gdy same siebie lub gdy ktoś chce nas zmusić do wykonania danych czynności, do bycia jakimiś i do robienia tego, czego albo same od siebie, albo te osoby od nas oczekują, co wypada, czego nie wypada robić itd.
Presja nie zawsze będzie negatywna. Czasem może działać na naszą korzyść. Np. jeśli wykonujemy ważne dla nas zadanie i mobilizujemy się do tego, nakładamy na siebie wtedy pewną presję, ale wynika ona z tego, czego naprawdę chcemy i tego, do czego chcemy dążyć. Więc jeśli faktycznie z taką presją mamy do czynienia, to myślę, że spokojnie – jeśli oczywiście ona nie jest zbyt często, bo nawet taka dobra presja, jak będzie zbyt często obecna w naszym życiu, to może trochę zaszkodzić – ale z takiej mobilizującej presji możemy trochę skorzystać.
Gorzej, jeśli ta presja wcale nie jest taka dobra.
Skąd może pochodzić presja?
Same nakładamy na siebie presję
Po pierwsze od nas samych. Możemy narzucać na siebie presję, mówiąc np. inni dają radę, więc ja też muszę. Ja sama nie zliczę ile razy – i nie mówię tutaj już, że teraz, bo teraz nie mam już z tym takiego problemu, ale jeszcze z rok temu – nakładałam raz na jakiś czas na siebie taką presję, żeby mieć idealnie czyste mieszkanie, posprzątane.
Chciałam dodać tutaj tylko, że mam teraz 3,5-letniego syna w spektrum autyzmu, więc jakby ta nasza codzienność nie jest wcale taka prosta i idealna. Więc wracając, nakładałam na siebie taką presję, że to mieszkanie musi być takie idealne, że zawsze jak ktoś wejdzie, to musi być czysto… I powiedziałam, że nakładałam na siebie raz na jakiś czas taką presję, bo ona nie dawała skutków. Przez kilka dni utrzymywałam ten harmonogram sprzątania, a potem rzucałam wszystko w cholerę i tyle z tego było. Aż do kolejnego takiego epizodu, bo wydawało mi się wtedy (chociaż niby z tym walczyłam, ale tak nie do końca), że skoro jestem zorganizowana, to gdzieś nad tym porządkiem muszę zapanować, a wcale tak nie jest.
Presja od otoczenia
Presja może też pochodzić od otoczenia, bo to otoczenie oczekuje od nas, że będziemy idealnymi mamami, studentkami, żonami, że właśnie będziemy mieć ten dom jak z Pinteresta. Ciągle słyszymy:
- o tym, co wypada, co nie wypada,
- o tych oczekiwaniach, które tak naprawdę nigdy się nie kończą, tylko one ciągle rosną i rosną.
I to widać doskonale właśnie na byciu rodzicem. Kiedy jeszcze nie jesteś rodzicem, ale już masz wieloletniego partnera, to:
- najpierw słyszysz: kiedy ślub?
- jak tylko ślub będzie, to kiedy dziecko?
- będzie pierwsze dziecko, to kiedy drugie?
- potem, jeśli na przykład to jest dwóch chłopców czy dwie dziewczynki, to pada pytanie, kiedy będzie trzecie?, żeby było tej drugiej płci.
I te oczekiwania naprawdę nigdy, nigdy się nie kończą, bo zawsze będzie coś jeszcze.
Presja w pracy
Tak samo presja może pojawiać się w pracy i myślę, że tego bardzo często doświadczamy na etacie (takiej presji zewnętrznej, bo tak jak ja teraz pracuję na własnej działalności, to jedyną presję mogę nałożyć na siebie ja sama, co czasem się zdarza, ale staram się z tym walczyć).
Wracając do tego etatu, ja też na etacie pracowałam. Przygotowując się do tego podcastu, dostałam pytanie, jak radzić sobie z presją nakładaną przez przełożonych? Tutaj nie mam jakiejś recepty, ale mam historię jakby z firmy, w której pracowałam. Ja pracowałam na produkcji hamulców i tam mieliśmy do wykonania pewne normy, które były na daną zmianę. Na wielkim ekranie było widać, ile sztuk już zrobiliśmy, podświetlało się na czerwono, żółto lub zielono, w zależności od tego, ile procent normy wyrobiliśmy. I przyszedł taki dzień, że tą normę udało nam się wyrobić. Oczywiście wszyscy się cieszyli, bo jeśli będziemy wyrabiać wtedy tą normę ileś tam razy, to mieliśmy dostać podwyżkę. Oczywiście fajnie to wszystko brzmiało w obietnicach, bo rzeczywistość była taka, że kolejnego dnia tej normy nie udało nam się wyrobić i gdy spojrzeliśmy na ten wielki ekran na koniec zmiany już, dlaczego nam tak źle poszło, skoro wydawało się, że ta produkcja dobrze idzie, okazało się, że ta norma została podwyższona i to tak, że już nie byliśmy w stanie jej wykonać.
Więc wracając tutaj do tej presji, przełożeni nakładają taką presję, żebyśmy robili jeszcze więcej i jeszcze więcej, tylko najczęściej nie ma za to żadnej nagrody. Nawet tego słowa docenienia, nawet słowa dziękuję, więc ja wtedy przestałam się starać. Po prostu przychodziłam, wykonywałam swoje obowiązki, szłam do domu i miałam gdzieś, czy ta norma będzie, czy nie będzie, ode mnie to nie zależało. Ja robiłam wszystko w takim czasie, w jakim trzeba było. Gdy trzeba było sprzątać, to sprzątałam, ale nie robiłam nic ponad to.
Jak radzić sobie z presją w pracy?
Myślę, że właśnie z taką presją warto sobie radzić, znając swoje prawa i znając swoje obowiązki, bo jeśli my wiemy, jakie mamy obowiązki na danym stanowisku, to nikt nam nie będzie mógł wmówić, że musimy robić jeszcze więcej i jeszcze więcej.
Tak samo było np. w przypadku nadgodzin, że raz na jakiś czas, oczywiście pracodawca może zażądać zostania na nadgodzinach, ale u nas te nadgodziny były praktycznie codziennie i lider się zawsze dziwił, że ja nie chcę zostać, żeby pracować 12 godzin na produkcji dziennie, bo przecież za to są pieniądze. Z tym, że ja nie nakładałam na siebie presji zarabiania nie wiadomo ile, tylko dla mnie ważne było, żebym miała czas się wyspać, odpocząć, zjeść itd. Więc na te nadgodziny godziłam się bardzo, bardzo rzadko, powiedzmy tak raz, dwa razy w miesiącu.
Znając swoje obowiązki nie będziemy brać na siebie cudzych obowiązków, za które i tak nam nikt nie zapłaci, a znając swoje prawa nie będziemy dawać się wykorzystywać.
I też tutaj z mojej pracy poprzedniej sytuacja, w której hamulce były ciężkie i były przywożone np. korpusy tych hamulców w takich wielkich pojemnikach, tam było nie pamiętam teraz dokładnie kilkadziesiąt, czy nawet ponad 100 sztuk. Ogółem pojemnik był bardzo ciężki i według moich obliczeń trzeba było według prawa pracy co najmniej dwóch kobiet, żeby taki pojemnik przestawić, a oczekiwano od nas, że będziemy to robić samodzielnie. I ja wtedy się postawiłam liderowi, powiedziałam, że nie będę tego robić, bo według prawa pracy ja nawet nie mam prawa tego robić, bo jeśli coś mi się stanie to będzie wtedy moja wina. Polecam naprawdę poznać swoje prawa i obowiązki. Nie zapominajmy o tych obowiązkach mimo wszystko, bo do pracy nie chodzimy tylko po to, żeby mieć przywileje.
Media społecznościowe a rosnąca presja
Dobra, teraz punkt czwarty tego podcastu, chociaż poprzednich nie numerowałam, ale już lećmy na fali, czyli presja w czasach mediów społecznościowych.
Media społecznościowe są z jednej strony cudowne, bo znajdujemy tam:
- inspiracje,
- motywację,
- edukację,
- wiedzę,
- przeróżne ciekawostki,
Bardzo dużo wspaniałych rzeczy możemy w tych mediach społecznościowych znaleźć. Też możemy budować faktycznie prawdziwe relacje, a nie tylko oparte na lajkach.
Jak wpływają na nas media społecznościowe?
Ale media społecznościowe potrafią też bardzo negatywnie na nas działać. Jeśli nie potrafimy z nich korzystać i teraz sobie pewnie myślisz, no jak to umieć korzystać z mediów społecznościowych? Wchodzisz, oglądasz, komentujesz i tak dalej i wychodzisz, tak?
Właśnie tak nie do końca, bo jeśli:
- sięgamy po media społecznościowe co chwilę,
- spędzamy w nich długie godziny dziennie,
- zamiast skupić się na swoich problemach czy swoich emocjach, w trudnych chwilach skupiamy się na życiu innych i oglądamy jak oni są fajni, idealni, jakie fajne rzeczy robią, gdzie podróżują i tak dalej…
To nic dziwnego, że popadamy w taki smutek, takie przybicie, bo chciałybyśmy być idealne tak jak te osoby, które podziwiamy. I tak się na tym skupiamy, tak się na tym fiksujemy wręcz, że wchodzimy w te media społecznościowe, żeby zobaczyć co ta osoba wrzuciła, co ona robi, jak żyje i zapominamy żyć swoim własnym życiem. Nie widzimy tego, że w pogoni za tym idealnym życiem, które ma ta osoba, my nie robimy kompletnie nic oprócz podglądania jej, a potem przeżywania wyrzutów sumienia, bo kolejne godziny spędziliśmy w mediach społecznościowych zamiast robić coś, co było na przykład zaplanowane.
Media społecznościowe a perfekcjonizm, bezbłędność i dążenie do ideału
Oprócz tego pojawia się strach przed błędami. Ja bardzo długo bałam się wyrażać swoją opinię, mówić o czymś, o jakimś temacie, na który są różne zdania, bo bałam się, że popełnię błąd, że ktoś mi to wytknie, że ktoś się ze mną nie zgodzi. Tak, tego też się bałam. I myślałam sobie o tym, że lepiej prowadzić takie stricte edukacyjne treści, może trochę inspirujące, ale broń borze i borowiki, nie wydawać własnej opinii na jakiś temat, żeby tylko ktoś mnie nie skrytykował.
Bo pamiętajmy, że to, co pojawi się w Internecie, to nie zniknie i ludzie będą pamiętać. Tylko z drugiej strony pojawia się tutaj taki absurd, ten strach przed błędami może być tak silny, że boimy się na przykład opublikować cokolwiek, bo może pojawi się tam literówka – a na przykład mi się zdarza literówki często robić, albo błędy ortograficzne też mi się zdarza czasem zrobić. I gdy dostaję taki komentarz na przykład, że każę napisałam nie przez to żet, to ja dziękuję za ten komentarz i poprawiam ten błąd, jeśli się da oczywiście, bo nie zawsze się da. I jakby już nie narzucam na siebie tej presji bycia perfekcyjną, bo nie będę i nie narzucam na siebie presji takiej doskonałości, presji, że muszę być nieomylna:
- bo po pierwsze: mogę popełnić błąd,
- a po drugie: mogę zmienić zdanie, tak?
Ludzie zmieniają zdanie i czasem nawet zdarza się mi to zdanie zmienić z chwili na chwilę, bo na przykład przeczytałam gdzieś, czy ktoś powiedział konkretne argumenty, które faktycznie sprawiły, że ja ten punkt widzenia zmieniłam.
I jeszcze chciałam tutaj do tego strachu przed błędami dodać to, że nam się wydaje, że ludzie już do końca życia będą pamiętać, że my zrobiłyśmy jakąś tam literówkę, albo na Stories wrzuciłyśmy zdjęcie, gdzie było w tle widać bałagan, tylko pamiętajmy, że jesteśmy trochę egoistami i każdy się skupia głównie na sobie. I naprawdę, nawet jak ktoś ten błąd Twój przeżyje, to on o nim za chwilę zapomni. I według mnie o takich błędach, które nikomu nie robią krzywdy, my też powinniśmy zapominać, a nie je roztrząsać w nieskończoność.
Presja bezbłędności w mediach społecznościowych
Wracając jeszcze do popełniania błędów na chwilę, to wydaje nam się czasem, że nie możemy popełnić błędu, bo wszyscy się dowiedzą, że nie jesteśmy kompetentne, że nie mamy odpowiedniej wiedzy, że czegoś nie potrafimy. Nie możemy palnąć żadnej głupoty, bo przecież skoro wrzucamy coś do Internetu, to powinnyśmy być ekspertkami w tym temacie. I nie powinniśmy naprawdę popełniać żadnych, żadnych błędów.
Tylko właśnie, wciąż jesteśmy ludźmi i pamiętajmy o tym, że nawet twórcy internetowi mogą popełniać błędy. I mi też takie błędy się zdarzają. Jeśli mogę, tak jak mówiłam, naprawiam je. Jeśli nie mogę, przepraszam, bo i tak się zdarza. I żyję dalej i staram się po prostu tych błędów nie popełniać później, ale nie nakładam na siebie presji bezbłędności.
Presja wynikająca z porównywania się
Ostatnie w kontekście mediów społecznościowych to ciągłe porównywanie się i przez to ciągłe porównywanie się do innych nakładamy znów na siebie presję. Na przykład:
- wszyscy odnoszą sukcesy, więc ja też powinnam,
- wszyscy podróżują za granicę, więc ja też powinnam,
- wszyscy jeżdżą na solotripy, więc ja też powinnam,
- wszyscy się teraz budują, więc ja też powinnam.
I tak dalej, i tak dalej. Nie myślimy tutaj czy to w ogóle jest nasze, czy my tego chcemy. Nie dajemy sobie takiej przestrzeni na refleksję, na przemyślenie tego, tylko porównujemy się:
- aha, ona odniosła sukces, ja nie mam takich spektakularnych sukcesów na koncie, więc jestem beznadziejna. Muszę postarać się robić lepiej, działać lepiej,
- ona jeździ trzy razy w roku na zagraniczne wakacje. Mnie stać na to, żebym jechała raz w roku gdzieś w Polsce na trzy dni, więc muszę starać się bardziej, bo jestem beznadziejna.
I tak w kółko, i tak w kółko.
I żeby się z tego trochę uwolnić – o tym jeszcze będzie później, ale tutaj chciałam dodać, że żeby z tego się uwolnić chociaż trochę – to warto zastanowić się czy to w ogóle jest nasze, czy my tego chcemy.
Tutaj ci chciałam opowiedzieć o mnie, bo ja też lubię podglądać też niektórych twórców w internecie. To są tacy, do których lubię zaglądać „codziennie” (bo też nie zawsze jestem na Instagramie). I oni na przykład jeżdżą na zagraniczne wycieczki, albo na jakieś tam wyjazdy kilkudniowe po kilka razy w roku po Polsce. I mi przez długi czas się wydawało, że to jest takie fajne, że fantastyczne, że musimy tak robić. Aż do ubiegłorocznych wakacji, kiedy to wróciłam z nich i pomyślałam sobie, że mi na ten rok już wystarczy. Że okej, ja lubię poznawać nowe miejsca, ale najlepiej potem wracać do własnego łóżka. Nie przepadam zanocowaniem w nieswoim domu i teraz już z taką zazdrością nie patrzę na te wszystkie wyjazdy osób, które obserwuję, bo wiem, że ja tego tak naprawdę nie chcę. I nie nakładam na siebie presji, żeby zarabiać jeszcze więcej, żebym nie było na przykład na to stać, bo to nie jest moje.
Jak radzić sobie z presją w szkole/na studiach?
Chociaż ja szkołę już skończyłam trochę temu, bo mam 27 lat już i studia rzuciłam na drugim roku po trzecim semestrze. To chciałam też poruszyć temat presji w szkole, bo tam każdy nauczyciel wmawia nam, że jego przedmiot jest najważniejszy. I jeśli my, tak jak ja za czasów szkolnych, podchodzimy do tego bezkrytycznie, to każdy przedmiot będzie dla nas najważniejszy.
Owszem, ja byłam absolwentką roku w podstawówce, miałam wysoką średnią w gimnazjum, bo ponad 5. Miałam wysoką średnią w technikum i byłam absolwentką roku w czwartej klasie, bo miałam średnią ponad 5. Bo właśnie każdy przedmiot był dla mnie najważniejszy i ja z każdego cisnęłam tak samo, przez co byłam chronicznie zmęczona. Dosłownie chronicznie zmęczona, bo nie pamiętałam już jak to jest być wypoczętą, bo ja ciągle albo byłam w szkole, albo do niej jechałam, albo wracałam, albo się uczyłam.
I żeby to podkreślić, w technikum, w którym ja byłam, codziennie było po 8 godzin lekcyjnych. Dopiero w czwartej klasie mieliśmy trochę więcej luzu i było tam gdzieś po 7, ale było tych godzin mnóstwo. Więc ja wychodziłam z domu w pół do siódmej rano, wracałam, to było już po 16 i do wieczora się uczyłam. Byłam dosłownie chronicznie zmęczona i owszem, zgarnęłam stypendia i tak dalej, tylko jakim kosztem.
Za to na studiach, na początku jeszcze, próbowałam być najlepsza z każdego przedmiotu, co oczywiście się nie udało, tym bardziej, że ja byłam na filologii angielskiej. I zdecydowałam, do których przedmiotów się przekładam, a które tylko zaliczam. Bo szczerze mówiąc, czy łacina byłaby mi do czegokolwiek potrzebna? Ja uważam, że nie. Tak samo jak język niemiecki, którego ja nie chciałam się na studiach uczyć, a który musiałam zaliczyć na poziomie B2, gdzie angielski mieliśmy jakby na C1/C2. Więc jakby według mnie niemiecki powinien być na tej germanistyce, a nie upychany na siłę na filologii angielskiej. No ale jakby nie ja układam program nauczania.
Więc wracając, przykładałam się do przedmiotów praktycznych, mówienia, pisania, słownictwa, fonetyki, językoznawstwa, bo je bardzo lubiłam akurat. Ale na przykład literaturę… po prostu byłam na wykładach, robiłam notatki, potem uczyłam się na egzamin, zaliczałam, gotowe. I w ten sposób było trochę łatwiej. Ja studia rzuciłam sama, żeby nie było, bo stwierdziłam, że to nie jest to, czego chciałam i to była w pełni moja decyzja i ja jakby nie miałam żadnej poprawki, nic takiego, tylko po prostu podjęłam decyzję, że nie idę w to dalej.
Oczekiwania rodziców i naczycieli
Ale też w szkole czy na studiach mogą pojawić się oczekiwania nauczycieli (chociaż to akurat bardziej w szkole) i oczekiwania rodziców. Jeśli czyiś rodzice mają własne niespełnione ambicje, to bardzo mogą je przekładać na dzieci i ta presja jest wtedy ogromna. I jeszcze presja takiego otoczenia, bo na przykład zawsze byliśmy najlepsi, więc wszyscy liczą, że będziemy najlepsi, najlepsze. I takie pytanie, jak to na nas wpływa, jak to wpływa na nasze zdrowie i psychiczne i fizyczne.
Według mnie taka szkoła, gdzie każdy nauczyciel wmawia nam, że jego przedmiot jest najważniejszy (do tego jeszcze za chwilę wrócę) to takie przygotowanie do wyścigu szczurów w korporacji, do tego przemęczenia i wypalenia, które będziemy mieć w młodym wieku. Bo właśnie przez to, że każdy przedmiot jest najważniejszy i na przykład w czwartej klasie technikum, gdzie nas było chyba 19 w klasie, nikt nie zadeklarował zdawania historii na maturze, nauczycielka twierdziła, że jej przedmiot jest najważniejszy i że musimy go cisnąć. Zamiast nam odpuścić, żebyśmy mogli się przyłożyć do ważniejszych dla nas rzeczy, czyli tych przedmiotów, z których faktycznie będziemy maturę zdawać.
Przykładowo pan od niemieckiego postąpił tutaj super, bo że tak powiem cisnął te osoby, które zdawały maturę z niemieckiego, a reszta nie musiała aż tak bardzo się przekładać. Oczywiście angażowaliśmy się na lekcjach, bo on był po prostu fajny i te lekcje super prowadził, ale nie narzucał na nas właśnie tej presji, że musimy cisnąć, bo coś tam.
Właśnie to mówienie, że ten przedmiot jest najważniejszy uczy nas takiej nieumiejętności podejmowania decyzji za siebie, bo ktoś nam mawia, że wszystko jest ważne i potem w dorosłym życiu, jak widzimy listę zadań, to dla nas każde zadanie jest ważne. Tak samo ważna jest wizyta u lekarza, jak umycie okien trzeci raz w ciągu kwartału, czy tam raz na miesiąc, trochę się zamotałam w tej myśli. Tak samo ważny jest dla nas telefon do chorej babci, jak umycie podłóg itd., itd. Nie potrafimy decydować, co jest ważne tak naprawdę dla nas.
Jeśli chciałabyś się tego nauczyć, to zachęcam Cię do zajrzenia na mojego bloga zaplanujrównowagę.pl i na Instagram @zaplanuj.równowagę, bo tam jest na ten temat więcej treści.
Jak radzić sobie z presją? 6 sposobów, które u mnie działają
I teraz przejdźmy sobie do części praktycznej. Jak sobie radzić z presją? Chciałam Ci tutaj zdradzić sześć moich sposobów, o ile w trakcie nie przypomni mi się coś jeszcze, bo mam przed sobą notatki, żeby po prostu się w tym nie pogubić.
Pisanie dziennika i gadanie ze sobą samą
Sposób pierwszy to jest pisanie dziennika i gadanie ze sobą. Tak jak już wcześniej wspomniałam, tylko przypomnę to, że zastanawiam się:
- czy to, do czego ja chcę dążyć, w związku z czym nakładam na siebie presję, czy to jest w ogóle moje,
- czy ja tak naprawdę chcę do tego dążyć.
Ograniczenie i świadomie korzystanie z mediów społecznościowych
Drugi sposób to ograniczenie mediów społecznościowych i ja pracując w mediach społecznościowych spędzam na Instagramie mniej niż godzinę dziennie. Z innych mediów społecznościowych korzystam sporadycznie, więc da się to zrobić i ja naprawdę polecam. Polecam też robić sobie, może nie całe weekendy, ale na przykład dni offline, czy popołudnia offline, gdzie po prostu żyjemy swoim własnym życiem i na nim się skupiamy, zamiast ciągle konsumować to, co robią inni i porównywać się do nich.
Stawianie granic
Sposób trzeci to stawianie granic, czyli na przykład jeśli ktoś oczekuje od nas, że będziemy idealną, taką zawsze nieomylną mamą, która o wszystkim pamięta, to możemy postawić granicę, że sorry nie, bo w moim życiu się dużo dzieje teraz, a poza tym na przykład dziecko ma też tatę.
I taka sytuacja z naszego życia, jak mój mąż pakował małego człowieka na noc, czy weekend u babci, zapomniał spakować mu piżamę. I oczywiście moja mama jest kochana i ona gdzieś tam na mnie nie najechała, za to tylko napisała po prostu, że zapomnieliśmy o piżamie, więc będzie spał w koszulce tylko i tyle. Ale w większości przypadków zaraz się pojawia pytanie: to dlaczego mama tego nie sprawdziła, dlaczego mama nie pakowała? I ja tutaj stawiam granicę, że właśnie nasz syn ma też tatę i my się tymi obowiązkami dzielimy.
Tak, to jest trudne, stawianie granic jest cholernie trudne, że tak powiem i będziemy mierzyć się z trudnymi emocjami, ale kiedyś będzie łatwiej. Kiedyś będzie łatwiej i warto te granice stawiać w różnych sytuacjach, a najlepiej właśnie zacząć od takich w miarę prostych.
Czy serio tego chcesz?
Sposób numer cztery to zastanawianie się, czy ja tego chcę, czy tego chce moje otoczenie, bo czasem nakładamy na siebie presję… Ja to widziałam, gdy wybieraliśmy szkołę średnią i jak niektórzy mówili, że na przykład rodzice kazali danej osobie pójść do liceum. To była taka presja nakładana właśnie przez otoczenie, tam nie było możliwości wyboru: rodzice każą, ja idę.
Okej, gdy jesteśmy niepełnoletni i póki mieszkasz pod moim dachem, to nie będziesz wybierać, ale teraz jesteśmy dorosłe. Mam nadzieję, że Ty też jesteś dorosła, bo tak naprawdę nie wiem, kto mnie tutaj słucha dokładnie, ale w większości są to już studentki, mamy, no dorosłe kobiety. Więc jeśli jesteś dorosła, to pamiętaj o tym: pamiętaj, że teraz to ty podejmujesz decyzję.
Plan minimum
Sposób piąty to plan minimum i odpuszczanie. Plan minimum, czyli co muszę zrobić, żeby funkcjonować. Przykład mój ulubiony: zmywanie. Okej, jak jest zawalony cały zlew, czasem jeszcze na kuchence stoją naczynia, bo i takie dni się po prostu u nas zdarzają, no to ciężko jest z tym funkcjonować, bo zaczyna brakować sztućców, talerzy, nie ma gdzie umyć kubka i tak dalej. Więc opracowaliśmy nasz plan minimum, który mówi, że zmywamy naczynia co najmniej z jednej komory zlewu, bo mamy dwukomorowy. Dzięki temu robimy plan minimum, jest trochę pozmywane, mamy na czym jeść i tak dalej. I jednocześnie jest to miejsce, żeby coś pozmywać. Jest to pewna forma odpuszczenia sobie, czyli nie muszę pozmywać tego wszystkiego, gdy padam na twarz, tylko tyle, żeby móc funkcjonować. Ale właśnie to nie jest lenistwo, to nie jest tak, że mi się nie chce. Ja plan minimum stosuję wtedy, kiedy wiem, że nie jestem w stanie wykonać wszystkich obowiązków.
📄 Przeczytaj także: Pułapka odpuszczania
🎧 Posłuchaj także: Plan minimum & pułapka odpuszczania
Przykładowo z mojej pracy: ja jestem ogółem copywriterką i tworzę też treści właśnie tutaj (podcast, bloga, profil na Instagramie i też prowadzę warsztaty, mam platformę rozwojową).
Więc przykład z mojej pracy: wczoraj miałam zaplanowaną rano wizytę u lekarza, trzy godziny później spotkanie z psycholożką małego człowieka, kolejne trzy godziny później musiałam zawieść męża do lekarza, odebrać małego człowieka z przedszkola i wrócić po męża. Co sama jazda w tej wte i wewte zajęła około pół godziny, a to tylko przejazd z jednego końca miasta na drugi. Więc wiedziałam, że nie będę miała tak dużo czasu i mogłabym narzucić na siebie presję i powiedzieć sobie, że no muszę dać radę. Sorry, ale muszę dać radę. Ale nie, ja postanowiłam wprowadzić w ten dzień plan minimum, czyli przygotować te teksty, dokładnie to jeden tekst dla klienta, który musiał być tego dnia zrobiony. I w sumie to było tak naprawdę tyle, skupiłam się na tym jednym i więcej po prostu przez te wszystkie wyjazdy nie zdążyłam zrobić i nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia, bo ja nie narzucałam sobie więcej. Zostałam przy tym planie minimum.
Odwal się od siebie
Ostatni sposób numer sześć to odwalenie się od siebie. Zamiast sobie wytykać, że:
- jesteś taka słaba,
- nic nie umiesz,
- nie dajesz rady,
- wszyscy mogą, a Ty nie…
odwalamy się od siebie. Po prostu się od siebie odwalamy. Okej, nie dałaś rady. Dlaczego? Co się dzieje? Może jest ci źle, może coś cię boli, może jesteś zmęczona, przemęczona, może ktoś ci coś przykrego powiedział i to przeżywasz.
Odwal się od siebie i zacznij ze sobą gadać, zacznij ze sobą gadać i się poznawać i będzie ci w życiu dużo, dużo łatwiej. Możesz gadać ze sobą w głowie, być taką swoją przyjaciółką, która z tym wewnętrznym krytykiem próbuje się rozprawić. Możesz pisać też dziennik, forma dowolna, ale gadaj ze sobą.
Sukces a presja
Na koniec, bo ten podcast już wyszedł mi dłuższy niż chciałam, ale to w sumie dobrze, chciałam poruszyć jeszcze temat presji w kontekście sukcesów i w kontekście ukrytych kosztów. W newsletterze (link do zapisu tutaj) napisałam ostatnio:
jednak jeśli na te zawody idziesz, nawet je wygrywasz, ale poświęcając swoje zdrowie, dobre samopoczucie, relacje itd., to czy aby na pewno warto brać udział w wyścigu? Może i będziesz najlepsza, tylko jakim kosztem i czy będziesz w ogóle w stanie się z tego cieszyć?

Warto sobie te pytania przemyśleć, bo właśnie w technikum moim celem było zostać absolwentką roku. W sumie nie wiem do końca, może to wynikało z tego, że chciałam być najlepsza i że chciałam udowodnić tacie, że jestem najlepsza. Nie wiem, nie wiem konkretnie z czego to wynikało, przy czym pewnie było mnóstwo.
Stanęłam do tego wyścigu i ja go wygrałam, tylko kosztem przemęczenia, okropnego przemęczenia i działania w takiej niezgodzie ze sobą, bo ja brałam bardzo, bardzo dużo na siebie i czasem płakałam po prostu już z bezsilności, co moja mama doskonale wie. Ale cisnęłam dalej, nie potrafiłam odpuścić i chyba koniec końców aż tak się wcale z tego nie cieszyłam.
Zostawiam cię jeszcze z takim pytaniem właśnie: czy warto stawać do tego wyścigu? Czy warto brać w nim w ogóle udział? Zastanów się nad tym, jakie korzyści będziesz z tego miała, a jakie koszty poniesiesz i czy faktycznie jest to warte. Pamiętaj też, że w każdej chwili możesz powiedzieć stop i możesz ten wyścig opuścić. To, że podjęłaś decyzję, że dążysz do jakiegoś celu, to nie znaczy, że musisz nakładać na siebie presję. Musisz dążyć do niego mimo wszystko.
Jeśli poczujesz, że to przestało być twoje, że te koszty są zbyt wielkie, możesz odpuścić.
Jak radzić sobie z presją? Podsumowanie
Pamiętaj, że presji nie da się uniknąć, ona będzie i będzie płynęła:
- z mediów społecznościowych,
- od naszego otoczenia,
- od sąsiadów,
- od rodziny,
- od przyjaciół,
- od obcych ludzi,
- od pracodawcy,
- od nas samych.
Tylko pamiętaj, że koniec końców to Ty decydujesz, czy nałożysz na siebie tą presję, czy pozwolisz ją na siebie nałożyć, czy jednak nie będziesz chciała z nią robić nic. Bo to, że na przykład ktoś oczekuje od Ciebie, że będziesz tą idealną mamą, to nie znaczy, że ty musisz tego chcieć. I ty możesz właśnie w tym wyścigu udziału po prostu nie brać. Jesteś dorosła, możesz podejmować decyzje za siebie.
Pamiętaj, że ostatecznie liczy się to, czy to, do czego dążysz, jest naprawdę Twoje. Jeśli tak, to ta presja ma sens, oczywiście gdy koszty nie przewyższają korzyści. Jeśli to nie jest Twoje i bierzesz udział w cudzym wyścigu, to może zastanów się, czy nie warto byłoby go opuścić.
Na tym bym chciała zakończyć. Jeśli ten odcinek Ci się podobał, to będzie mi miło, gdy go ocenisz, polubisz, czy co tam się robi na Spotify, czy tam YouTube, skomentujesz albo udostępnisz go. Tylko pamiętaj, żeby mnie oznaczyć, to będę ci mogła za to podziękować. A tymczasem trzymaj się ciepło i do usłyszenia kolejnym razem, pa!