Przez kilka(naście) lat swojego życia szukałam sposobów na zwiększenie produktywności. Znalazłam ich mnóstwo (niektórymi dzielę się w tym artykule). Jednak koniec końców doszłam do wniosków, których naprawdę się nie spodziewasz. Zobacz, jakie pytanie sobie zadałam i dokąd mnie zaprowadziło.
„Szybciej, wyżej, mocniej” – czyli dlaczego moja produktywność jest tak niska?
Nie jestem pewna, kiedy zaczęła się ta historia. Moja historia z podkręcaniem produktywności do granic możliwości. Być może wtedy, gdy byłam w gimnazjum im. Polskich Olimpijczyków, którego mottem było olimpijskie „szybciej, wyżej, mocniej”. Być może wtedy zaczęłam mieć poczucie, że cokolwiek zrobię, to i tak będzie za mało. Że mogę szybciej. Mogę wyżej. Mogę mocniej.
Choć w sporcie wtedy nie byłam dobra (wtedy, bo dziś jest inaczej), miałam szczególne osiągnięcia matematyczne (trudno mi tutaj napisać wybitne, choć może powinnam?). Wygrywałam konkursy. Miałam praktycznie same szóstki. Wzory matematyczne potrafiłam recytować przez sen. Koniec końców egzamin gimnazjalny zdałam na 96% (albo 98? Zrobiłam tylko jeden błąd), a maturę na 90%.
Ale ciągle miałam w głowie, że mogłam się postarać bardziej. Mogłam zrobić coś jeszcze. Mogłam uczyć się dłużej. I wtedy byłabym lepsza…
Jak szybko potrafisz czytać, czyli czy zwiększenie produktywności zawsze ma sens (i co to w sumie oznacza)
Czytanie pokochałam w podstawówce, po lekturze „Ani z Zielonego Wzgórza”. Przeczytałam chyba wszystkie książki z tej serii. Czytałam dość szybko (na tle rówieśników), ale… książek na sztuki czytałam niewiele. Miałam koleżankę, która była rekordzistką. Czytała po kilka-kilkanaście książek tygodniowo. Zazdrościłam jej.
A potem poznałam jej sekret. Podczas gdy ja próbowałam dotrzeć do końca kolejnych tomów „Ani…”, ona w szóstej klasie czytała książki dla klas 1-3. Liczyła się dla niej tylko ilość.
Po co to robiła? Tego do dziś nie rozumiem. Ja przynajmniej uwielbiałam czytanie i tak mi zostało do dziś.
I chociaż czytam szybko (nawet 2 strony na minutę), to czytam tych książek teraz znacznie mniej. Życie. Chciałam biegać – musiałam z czegoś zrezygnować. Mam dziecko – musiałam z czegoś zrezygnować. I tak dalej. I tak dalej.
I wiesz, co? Szukałam sposobów na to, by czytać jeszcze szybciej, żeby utrzymać te 60-70 książek rocznie (tyle czytałam „przed dzieckiem”)…
→ Przeczytaj także: Książki na jesień 2025 – poradniki, literatura faktu i powieści, które warto przeczytać
Jak podwoić swoją produktywność?
I jeszcze jedna historia. Robiłam kiedyś lasagne. Była u mnie akurat mama. Rozmawiałyśmy, a ja kroiłam składniki, smażyłam, gotowałam beszamel i wszystko to, co jest do lasagne potrzebne. Minęło jakieś 15 minut, a ja wstawiałam już gotowe danie do piekarnika.
– Kiedy zdążyłaś to wszystko zrobić? – spytała mnie mama.
Zamurowało mnie, bo nie wiedziałam, o co chodzi. Przecież wcale nie robiłam tego szybko. Gdybym się postarała, gdybym tylko chciała, to mogłabym zrobić to dwa razy szybciej, prawda? Tak wtedy myślałam.
Mamie jednak zajmuje to znacznie więcej czasu. Mojemu mężowi też. Jak tak obserwuję sobie ludzi, to większości ludzi większość czynności zajmuje więcej czasu niż mi.
A to u mnie pojawiało się ciągle pytanie: jak podwoić swoją produktywność? Jak robić rzeczy szybciej, bo nie wyrabiam ze wszystkim?
→ Przeczytaj także: 3 pytania do journalingu, które mogą zmienić Twoje życie
Jak zwiększyć produktywność?
Mam wrażenie, że całe życie zastanawiałam się, jak zwiększyć produktywność. Jakkolwiek szybka bym była i tak wydawało mi się, że jestem za wola. Że zostaję z tyłu.
Znalazłam mnóstwo sposobów na podkręcenie produktywności:
- pomodoro,
- bloki czasowe,
- ograniczenie rozpraszaczy,
- wysypianie się,
- planowanie całego dnia godzina po godzinie,
- łączenie zadań w pary…
Tylko wiesz, co? Nadal wydawało mi się, że mogłabym postarać się bardziej i mogłabym być bardziej produktywna. Wtedy na pewno dałabym radę zrobić wszystko. A skoro nie daję rady, to znaczy, że jeszcze się tak naprawdę nie postarałam.
Wszystko to w moim mniemaniu: spanie 8 godzin na dobę, zdrowe odżywianie, treningi praktycznie codziennie, czytanie, dzierganie, pisanie, rękodzieło, bycie idealną mamą, żoną, córką, wnuczką, czas dla przyjaciół, pracowanie, porządkowanie domu i wiele, naprawdę wiele więcej.
→ Przeczytaj także: Jak uczyć się na własnych błędach? 12 lekcji, które dostałam od życia w trzecim kwartale 2025 roku (niektóre wielokrotnie!)
Gdzie leży granica produktywności?
Aż w końcu w mojej głowie pojawiło się pytanie: gdzie leży granica produktywności? Jak długo jeszcze będę próbowała robić zadania jeszcze szybciej?
Jak długo jeszcze będę przyspieszać?
Aż będę w stanie napisać książkę w tydzień?
Aż będę czytać 10 stron na minutę?
Aż będę gotować obiad w 5 minut (np. rosół czy wspomnianą wcześniej lasagne)?
A może jak zrobię zakupy na cały tydzień w 10 minut (już z dojazdem do sklepu)?
Widzisz ten paradoks, prawda? Tego nie da się zrobić. A mimo to dążyłam do takich nierealnych celów, bo przecież jak się postaram, to na pewno dam radę wszystko zrobić.
Co oznacza zwiększenie produktywności?
Zaczęłam się zastanawiać, co dla mnie – konkretnie dla mnie – oznacza zwiększenie produktywności. Czy aby na pewno to jest robienie zadań jeszcze szybciej? A może robienie jeszcze więcej jednego dnia?
I wiesz, do jakich wniosków doszłam? Że nie chcę ciągle zwiększać produktywności.
Chcę do niej podchodzić wybiórczo.
Co to oznacza? Ano to, że o ile w pracy chcę usiąść, zrobić to, co jest do zrobienia i o 15 skończyć (z przerwami! Pamiętajmy o przerwach), tak po pracy nie chcę ciągle powtarzać sobie w głowie „szybciej, bo jeszcze tyle masz do zrobienia”.
Nie chcę sobie tego robić. Nie chcę gnać przez życie.
Chcę stanąć. Zachwycić się tą pajęczyną, na której są krople wody po nocnym deszczu. I które to krople mienią się w słońcu. A słońce? To pojawiło się w końcu po tygodniu szarugi. I chcę mieć czas, by to docenić.
Chcę się tym zachwycać, zamiast gnać za kolejnym zadaniem.
Jesienne spowolnienie (a może całoroczne? Może na całe życie?)
Zwalniam. Tej jesieni zwalniam.
O tym, dlaczego to robię, jak doszłam do tych wniosków, możesz posłuchać tutaj:
Chcę żyć w swoim tempie.
Chcę się tym życiem cieszyć.
Chcę mieć czas nie tylko na odświeżenie mojej listy wartości, ale też na zadbanie o nie.
Chcę spędzać czas z bliskimi bez patrzenia na zegarek, bo trzeba jeszcze dokądś zdążyć (no, chyba że na pociąg, wiadomo).
Chcę móc powiedzieć: odpuszczam. Wysiadam. Nie biorę udziału w tym wyścigu.
I coraz częściej mi się to udaje.
Też chciałabyś zwolnić, zatrzymać się, zamiast ciągle szukać sposobów na zwiększenie produktywności?
Może masz dość zastanawiania się każdego dnia:
- co wpływa na produktywność (bo może coś przegapiłaś i jak to ogarniesz, to już będziesz najproduktywniejszą osobą na świecie)?
- kiedy człowiek jest najbardziej produktywny (bo przecież tutaj może leżeć sekret tego, dlaczego nie udaje Ci się robić wszystkiego)?
- jak mieć produktywny dzień (bo wiadomo, nie możesz mieć miłego, przyjemnego, spokojnego dnia. Taki się nie liczy)?
Może chciałabyś:
- mieć czas na to, co naprawdę dla Ciebie ważne (i wiedzieć, co to jest!) zamiast ciągle odkładać to na później (które nigdy nie nastąpi)?
- tworzyć takie listy zadań, które będą Cię wspierać w codzienności, by była mniej chaotyczna i przytłaczająca zamiast tworzyć je tak długie, że na samą myśl o realizacji robi Ci się niedobrze?
- wiedzieć, co jest dla Ciebie danego dnia priorytetem i potrafić docenić siebie za zrobienie tego zamiast dociskać się jeszcze bardziej i skakać z kwiatka na kwiatek?
- słuchać siebie i swoich potrzeb, by w końcu przestać brać na siebie zbyt dużo zamiast olewać swoje samopoczucie, a potem wkurzać się, że nie wyrabiasz?
To jest możliwe, naprawdę 🧡 A ja Ci w tym pomogę z Kartami Wspierającego Planowania.

Dasz sobie pomóc stworzyć równowagę w życiu?
Psst! A co Ty myślisz na ten temat? Daj mi znać w komentarzu, chętnie poznam Twoją perspektywę!

